Ciągle wszystko przed nami
Nie wiem, kiedy to zleciało, ale właśnie minęło pół roku od naszego przyjazdu do Vancouver. 6 miesięcy to za mało, żeby poczuć się jak u siebie (chociaż Wojtek uważa, że czuje się tu świetnie), ale też wystarczająco dużo, żeby ocenić, czy nam się podoba. Ja ciągle czuję niedosyt, bo to miejsce daje tyle możliwości, a nasze głowy ciągle są zaprzątnięte czymś innym, sprawy emigracyjne, urządzanie się itd. W dodatku akurat mamy niezbyt sprzyjający czas zimowy, co ja mówię, toż to istna pora deszczowa. Bo w Vancouver teraz pada, leje, kropi, a jak nie to mży. Prawie ciągle. W sierpniu i wrześniu było wspaniałe, ciepłe i słoneczne lato.
Cudowne lato!
W październiku przyszła najpiękniejsza jesień, tak czerwonych drzew w życiu nie widziałam. A od listopada, no cóż, leje. Wszyscy mówili, że w Vancouver dużo pada, ale pfff co to dla nas, przecież my z Anglii przyjeżdżamy, tam też pada. I teraz nie wiem, czy to dlatego, że mieszkaliśmy na południu Anglii, gdzie pogoda jest lepsza, bo tutaj to serio co innego. Inny wymiar deszczu 😀 Wyobrażacie sobie, że w samym listopadzie było 27 dni deszczowych. Jeśli chodzi o śnieg, to spadł raz, w grudniu, poleżał kilka dni i to by było na tyle. Pociesza mnie fakt, że w końcu padać przestanie, wyjdzie słońce, zrobi się piękna wiosna i prawdziwe lato. W UK przez cały rok wilgotność jest duża, wszędzie rośnie mech, na drzewach, płotach dachach, chodnikach a w domach często walczy się z grzybem. Dzieci od października do marca chodzą z gilem i przewlekłym kaszlem. Latem albo będzie ciepło, albo nie. Pamiętam, że brakowało mi tego ciepła, tego żeby się wygrzać w słońcu a ciągle było nijak. Tu jest inne powietrze, rześkie, jak przestaje padać to chwila i robi się sucho, a dzieci nie chorują tak bardzo, przynajmniej takie odnoszę wrażenie, obserwując Jaśka klasę. Jak do tej pory Jaś miał dwa razy katar, a w Anglii o tej porze to jakaś niekończąca się opowieść była 😉 Ale tak, czekam na wiosnę, czekam jak nigdy, bo tyle mamy planów! Wszystko przed nami 😉
Przepiękna jesień!
Pierwsze 6 miesięcy w nowym kraju minęło nam głównie na organizacji i porządkowaniu nowego życia. W końcu znów zaczęliśmy od początku i trzeba się było jakoś ogarnąć. Bardzo dużo nam się udało już załatwić, mieszkanie w zasadzie umeblowane, kupiliśmy samochód, Wojtek dostał nominację prowincji i właśnie wysłaliśmy aplikację o stałą rezydenturę, także to, co sobie założyliśmy, udało nam się osiągnąć. Te rzeczy nie należą do najprzyjemniejszych, ale trzeba o nich myśleć zaraz na początku, zwłaszcza jeśli mamy w planach zostać tu dłużej.
Początki
Pamiętam, że na samym początku, w całej tej fazie ekscytacji nowym miejscem, jest trochę tak, że człowiek się taki rozdarty czuje. Bo przyjeżdżasz i chcesz zobaczyć wszystko, ciągnie nas, góry wołają. Chcesz posiedzieć na plaży, zwiedzać miasto, odkrywać nowe miejsca. No a tu się tak nie da i trzeba się uzbroić w cierpliwość. Mąż idzie do pracy, w domu nie ma ani szklanki, nie ma proszku do prania, dziecko do szkoły trzeba zapisać, czekać na paczki, które lecą z UK i na przesyłkę z routerem, bo internetu brak. Ano właśnie, co z tego, że nowe miejsce, ty NIE jesteś na wakacjach, trzeba sobie jakoś życie ogarnąć. A lato w pełni, więc jeszcze ta świadomość, że zaraz jesień przyjdzie, długa, szara i deszczowa, lato umyka, a ty masz inne sprawy na głowie. Kolejny rok nie byliśmy na wakacjach, a brakuje nam tego bardzo, tyle się działo, człowiek mimo wszystko potrzebuje chwili odpoczynku, żeby złapać oddech, spojrzeć na życie z dystansu. Nie było jak, więc wszystko w międzyczasie, łapaliśmy weekendy, popołudnia wspólne, żeby poznać trochę miasto, poczuć jego klimat a na więcej przyjdzie pora.
Downtown
Downtown, czyli centrum. Byliśmy kilka razy, Wojtek w sumie bywa codziennie, bo tam pracuje. Downtown wygląda tak jak na amerykańskich filmach, w sumie nie bez powodu Vancouver nazywane jest „Hollywood North” (Hollywood północy), bo często „robi” za amerykańskie miasto. Kręci się tutaj dużo filmów, w mieście powstały m.in sceny do: Dead Pool, Godzilla, X-men, Man of Steel czy Geneza Planety Małp.
W centrum jest dużo ludzi, dużo sklepów, restauracji, wszystkiego dużo i jest też duży ruch i hałas. Można czasem wyskoczyć, ale my raczej stronimy od takich miejsc, nie pchamy się tam. Bardzo się cieszę, że nie wynajęliśmy tam mieszkania, ale wiadomo zobaczyć i poznać miasto wypada 😉 Dużo bardziej, niż spacer między wieżowcami, wolimy część downtown nad zatoką, od Canada Place (centrum kongresowe), poprzez Harbor Flight Centre Seaplane (port lotniczy) i przystań, gdzie cumują okazałe łodzie i jachty. Taki spacer to kwintesencja tego miasta, nad wodą z widokiem na drapacze chmur z jednej strony i na góry z drugiej. Robi wrażenie.
Downtown
Stanley Park
Z północy downtown mamy już rzut beretem do Stanley Park, o którym po prostu nie można nie wspomnieć. Jest to największy park miejski na świecie, o powierzchni ponad 400 ha. Zrobiły na nas wrażenie ogromne, ponad stuletnie drzewa. Niebywały jest też fakt, że kilka kroków od miasta i możemy poczuć się jak w lesie. W Stanley Park jest co robić. Są dwie plaże, dwa jeziora, mnóstwo pieszych tras, boiska, Vancouver Aquarium, miejsca piknikowe, a wokół parku przebiega Seawall, czyli ścieżka rowerowo-piesza o długości ok. 9 km. Także każdy znajdzie coś dla siebie. Lubimy i polecamy! Mapa parku, z jego wszelkimi atrakcjami do zobaczenia –> MAPA
Stanley Park
Queen Elizabeth Park
Kolejnym fajnym miejscem, gdzie kilka razy byliśmy, także z racji tego, że znajduje się w pobliżu naszego domu, jest Queen Elizabeth Park. Nie oczekiwaliśmy wiele, ot jakiś park na mapie, całkiem blisko domu- idziemy. Park okazał się niemałym wzgórzem, na które wdrapaliśmy się, a naszym oczom ukazał się fantastyczny widok na panoramę miasta z górami w tle. Dodatkowo na górze znajduje się też Bloedel Conservatory, czyli taki mały ogród botaniczny, można zajrzeć, jeśli ktoś lubi egzotyczne ptaki i rośliny. Park oferuje też inne atrakcje, boiska, fontannę, ale dla nas to przede wszystkim wspaniały punkt widokowy. Po mapkę parku kliknij –> MAPA
Queen Elizabeth Park
Od czasu do czasu wracamy tam. Za każdym razem uświadamiam sobie, że kiedyś nawet nie marzyłam, że będziemy mieszkać w jednym z najpiękniej położonych miast na świecie. Kiedy byłam mała, jeździłam na kolonie nad morze, uwielbiam polskie morze. Później pokochałam góry, i to tam raz po raz wracałam. Zawsze nurtowało mnie pytanie, gdzie wolałabym mieszkać, nad morzem, czy w górach? A tu… no proszę, tego to się nie spodziewałam 😉
Vancouver to piękne miasto, jest jeszcze wiele miejsc godnych uwagi, więc na pewno w przyszłości pojawi się sporo podobnych wpisów. Wyżej wymienione, to według nas to, co warto zobaczyć na początku, cała reszta innym razem 😉
Pozdrawiamy!
Monika, lato wszystkie bóle nam zrekompensuje. Gratuluje tempa, my tu prawie 1,5 roku a wniosek o PR nadal się tworzy… 😀 tez mieszkaliśmy w Anglii ale na północy, tam było wilgotno i więcej mżyło niż padało. Tutejsza pora deszczowa to ciągła ulewa. Byle do wiosny, damy rade!
O tak! Lato piękne! A z tą aplikacją o PR… nas trochę czas ogranicza, bo IEC tylko na rok, więc mojemu mężowi to spędzało sen z powiek, byle jak najszybciej to wysłać 😉 Mieliśmy też wszystkie dokumenty przetłumaczone, zaświadczenia o niekaralności załatwione, bo do aplikacji na IEC były też potrzebne, więc w sumie została do wypełnienia sterta formularzy 😉 Nie taki diabeł straszny 🙂
Dzięki, że zajrzałaś! I do zobaczenia na Babskim Spotkaniu, mam nadzieję 🙂